Gdyby nie wyzwanie „102 wyspy BW”, pewnie nie byłoby okazji, aby dotrzeć na Paproć, bo:
- nie po drodze
- niezbyt wymagające wzniesienie
- samotna górka.
No i znów byliśmy zaskoczeni. Chociaż rzeczywiście, nie było to zbytnio wymagające wejście, to zdobycie Paproci dostarczyło nam wiele ciekawych spostrzeżeń. Oto kilka z nich.
17 lipca 2022, godz. 9:00 > Paproć <
„Kto rano wstaje, …”. Poranna pobudka „z wyższej konieczności” (bo kto wstaje w wakacyjną niedzielę o 7:00 rano z własnej woli?!), zaowocowała rozszyfrowaniem zagadki, kto zjada nam młode przyrosty szmaragdowej tui. Mieszkamy przy dość ruchliwej jezdni, w środku osiedla mieszkaniowego, niemniej, jak widać na załączonym obrazku, nie przeszkadza to rogaciźnie dobrze czuć się w naszym sąsiedztwie. Gdybym nie widziała – nie uwierzyłabym, że młode sarny i koziołki tak dalece afiliują się z ludźmi.
w drodze na Paproć (645 m. n.p.m.)
Te odwiedziny podziałały na nas pobudzająco. „Natura wzywa”. Zebraliśmy się szybko i zgodnie z planem, o 8:30 byliśmy już w trasie do Limanowej. O 9:00, wysiadając z busa w Sowlinach, kierowaliśmy się koło kościoła pw. Św. Stanisława Kostki na zachód, tam, gdzie znaki drogowe wskazywały Wadowice.
Idąc chodnikiem wzdłuż jezdni około kilometra, minęliśmy kilka spożywczych marketów, przedsiębiorstw i kapliczkę.
Posługując się GoogleMaps, skierowaliśmy się w prawo, w drogę która miała nas zaprowadzić na szczyt, wędrując między domami.
Faktycznie, droga asfaltowa wiodła w górę między budynkami. Przy ostrym zakręcie dało się dostrzec pierwsze urokliwe widoki z wzniesienia, na jakie szliśmy.
Po tym etapie, wchodzimy na polanę i kluczymy przez chwilę po nawiezionej obornikiem łące, szukając szlaku.
Chcąc nieco „ściąć” sobie drogę, weszliśmy poprzez krzaki na mało uczęszczaną (co powinno nam dać do myślenia!) dróżkę. Po przebyciu kilkuset metrów, przywitało nas szczekanie psów. Wylądowaliśmy na drodze prywatnej posesji.
Kolejny rzut oka na okolicę i dostrzegamy wyjście z sytuacji – droga prowadząca do jezdni. Wskakujemy na nią z ulgą, że oto uszliśmy z życiem przed oszczekującym nas stadkiem, któremu przewodził dziarski yorkshire terrier.
„No, ta droga na pewno zaprowadzi nas na szczyt”, obydwoje utwierdziliśmy się w przekonaniu.
Minęliśmy senne osiedla, które przetykane były rozbujanymi w wietrze łąkami i przydomowymi ogródkami rozbudzającymi swymi kolorami i zapachami zmysły.
Mijając powyższy ogródek, zapomniałam, że od rana pogoda mnie terroryzowała – lato, a dzień chłodny; słonecznie, a za moment wietrznie i pochmurno. Niosąc w pamięci te dopiero co podziwiane obrazy lilii, róż i aksamitek, finiszujemy na szczycie wzniesienia.
Szybko! – dzielimy się ze sobą spostrzeżeniem. Nawet nie wiemy kiedy minęła nam godzina wędrówki w tych urokliwych okolicznościach przyrody. Jesteśmy tutaj: 49° 43′ 56.3″ N, 20° 20′ 52″ E .
Po krótkim zachłyśnięciu się widokami, siadamy do śniadania. Pod wiatą, gdzie niedawno ktoś imprezował i zostawił po sobie osobliwy obraz nieporządku, sprzątam prowizorycznie ławę i rozkładamy naszą strawę.
Kiedy siedzimy, trzeba ubrać nieprzewiewną odzież i zapiąć się pod szyję. Odkręcamy parujące gorącem termosy z kawą i herbatą i przystępujemy do jedzenia, patrząc na północ, tam gdzie jest dom.
Zwykle, tarasy widokowe ułożone są w kierunku południowym, bo to właśnie tam na horyzoncie widać Tatry, Pieniny, słońce. Tutaj cieszy nas inna perspektywa, kierująca wzrok na północ i mieniącą się odcieniami szmaragdu ścianę progu Beskidu Wyspowego. Dziś dodatkowo, na niebie trwa sztafeta gonionych przez wiatr chmur. To dlatego dzisiaj nie ma z nami Mavicka – podmuchy są silniejsze niż 10 m/s.
Po wietrzno-słonecznej udręce obchodzimy jeszcze wokół kaplicę z dzwonnicą i kierujemy się w drogę powrotną. To była ekspresowa wyprawa! Aż trudno uwierzyć, ale po nieco ponad dwóch godzinach jesteśmy z powrotem w drodze.
Każde z nas było w tym miejscu po raz pierwszy, nie wiedzieliśmy ile czasu zajmie nam eksploracja drogi na szczyt. Z zejściem bywa różnie, można iść po własnych śladach, ale to właśnie droga na górę bywa bardziej wyczerpująca mentalnie, przynajmniej tutaj, na tych niewielkich wyspiarskich wzniesieniach, bo nie wiadomo ile czasu zajmie odnalezienie właściwej ścieżki.
Zdecydowaliśmy się zejść innym szlakiem. Skręciliśmy tuż za domem z pięknym ogródkiem w prawo i znaleźliśmy się na stromej drodze w dół. Częściowo asfaltowa, częściowo wyłożona betonowymi ażurami, trasa testowała nasze abs-y w więzadłach.
Minęliśmy stodoło-szopę, która zainteresowała mnie widzianym po raz pierwszy w takiej architekturze znakiem krzyża na jednej ze ścian.
Niedługo potem weszliśmy na pobocze jezdni prowadzącej z Limanowej do Wadowic. Przez pewien odcinek nie ma tam chodnika, dlatego w szybkim tempie przemierzyliśmy poboczem dystans od punktu wyjścia „z lasu” do „Żabki”. Dochodząc do Sowlin, wybraliśmy drogę do Limanowej między budynkami, a nie zgodnie z drogą krajową, aby uniknąć spalin i szumu z jezdni. Wzdłuż Łososiny szliśmy drogą obok szpitala, przez cmentarz, do Bazyliki na południową mszę.
Niedługo po godzinie 13-tej udaliśmy się tradycyjnie w kierunku „Charlotte Cafe”, gdzie pavlovą przypieczętowaliśmy kolejną rocznicę.
Dzień się wypogodził, temperatura stała się wakacyjna. Skierowaliśmy nasze kroki na przystanek, skąd po chwili zabrał nas bus jadący z Limanowej na dworzec PKP w Bochni.
Podsumowanie:
Kilka statystyk, które mogą okazać się pomocne dla osób wybierających się pieszo na Paproć od strony Sowlin.
Czas nas nie gonił. Sami jesteśmy zaskoczeni z czasu, jaki zajęło nam wejście i pobyt na Paproci. Wydawało nam się, że siedzimy tam godzinę, a tak naprawdę była to tylko niewielka chwila. 12 km w niespełna 3 godziny wolnej wędrówki.
Wejście jest łatwe, na szczyt prowadzi asfaltowa nawierzchnia.
Wyposażenie na wycieczkę:
- jedzenie: 4 drożdżówki z serem własnej roboty, 2 banany, termos z kawą, termos z herbatą, butelka wody z domowego filtra.
- sprzęt: radziecka lornetka, zegarek Garmin z trackerem, dwa telefony, kije do nordic, plecak, kompas, kubek do przelania gorących napojów (często o tym zapominamy, a to ważny szczegół pomocny przy uniknięciu poparzenia gorącym napojem – mały b a r d z o i s t o t n y szczegół),
- odzież – kurtki przeciwdeszczowe, bo przy wyjściu z domu zapowiadało się deszczowo.
Wnioski:
- dane wyprawy: 1 szczyt i niecałe 13 km spaceru
- rozpoczęcie: 09:00, zakończenie: 15:11 (dane nieprecyzyjne, bo uwzględniają jeszcze mszę św i relaks przy torciku)
- ilość napojów – jak zwykle za mało
- ilość jedzenia – optymalnie, choć jak dla mnie – za słodko
- zaliczyliśmy kolejną wyspę ze 102 wysp – pozostało nam jeszcze 95 wzniesień!