
Pierwsze tegoroczne wyjście na szlak – zaliczone! Dla wytrawnych piechurów ta informacja brzmi niczym przelot muchy – ot, wielkie mi mecyje! Dla nas, niedzielnych (acz aspirujących!) wędrowców to ważne wydarzenie. Przełamaliśmy passę „niechciejstwa” i prokrastynacji i uruchomiliśmy nasze głębokie pokłady wiary, że w końcu nam się uda wyjść na szlak. Nawet taki bliski, tuż przy domu. Byle tylko wyjść.
Wszechświat nam sprzyjał! Pogoda wyśmienita – nie za ciepło, nie za zimno. Brak wiatru. Kilka dni przed zwarciem szyków wrogich sprzymierzonych armii kleszczy, strzyżaków i komarów. I oto jesteśmy, już za progiem, już na ścieżce prowadzącej na Łopusze.
Tak to się w tym roku właśnie zaczęło.
23 kwietnia 2023, godz. 11:00 > Łopusze Zachodnie, Łopusze Wschodnie, Kobyła <
Wybrana trasa była w naszym harmonogramie oznaczona jako rezerwowa. Mieliśmy ją przebyć w listopadzie, potem w grudniu, następnie na Wielkanoc, gdy na wysokich drzewach trzymały się jeszcze śniegowe czapy.
Czynnik ludzki spowodował, że dotarliśmy tam dopiero w kwietniu.
Na Łopusze patrzymy każdego dnia kilkanaście razy dziennie z naszych okien. Do celu niecałe 4 kilometry, dlatego trzymaliśmy to przejście na sytuacje, gdyby pogoda była kiepska lub z innych powodów nie moglibyśmy dotrzeć w odleglejsze zakątki BW.
Wyszło, jak wyszło. Brak zdecydowania organizacyjnego sam wybrał pierwszą destynację tego roku.
Łopusze Zachodnie (661 m. n.p.m.) koło stacji meteo
Na pierwsze wzniesienie wybraliśmy się drogą przez naszą działkę, a następnie kierując się własną intuicją, po prostu na południe, tam, gdzie powinien być szczyt.
Po prawej minęliśmy stację meteo. Póki co, szliśmy bez szlaku, po prostu przedzierając się przez las. Dopiero po osiagnięciu pierwszego wzniesienia z polaną, gdzie zrobiliśmy sobie przerwę na zdjęcia, weszliśmy na ubitą, wygodną do wędrowania trasę.

Bujanie w chmurach między stokrotkami.

Przygotowanie do lotu.
W międzyczasie, wykonany został krótki przelot Mavickiem, bo dzień przejawiał wielką urodę.
Nie chciało nam się iść zgodnie z jej biegiem, dlatego wiedząc, że gdzieś powyżej znajduje się leśny trakt transportowy, zaatakowaliśmy wzniesienie w poprzek. Po kilku minutach byliśmy na żwirowej, szerokiej drodze.
Kiedy szliśmy w kierunku wschodnim, po lewej stronie mijaliśmy prześwity, które ukazywały panoramę w stronę Krakowa, a nieco dalej, w kierunku Tarnowa. Otaczały nas wiekowe, z pewnością ponad trzydziestometrowe jodły. Niestety, wiele z nich jest uschniętych.

Widok w kierunku północnego zachodu, w stronę Krakowa.
Po drodze mijaliśmy symbol tego miejsca, pierwsze kwiatostany łopuchów. Dla Maćka, który nie miał okazji poznać wcześniej tych roślin, zagadka dziwnej nazwy wzniesień została wyjaśniona.
Na wysokości czatowni myśliwskiej po lewej stronie, na ostrym wirażu w lewo, skręciliśmy w prawo w las, wspinając się stromo w górę, tam, gdzie oceniliśmy, że będzie daszek ze znakiem szczytu. Po kilkunastu minutach wspinaczki po suchych, lśniących w promieniach słońca liściach bukowiny, dotarliśmy niemal centralnie na szczyt, czyli dokładnie tutaj: 49° 48′ 4.2″ N, 20° 26′ 20.4″ E .
Bułka z masłem! – nieco buńczucznie, ale zgodnie z prawdą wymieniliśmy się komentarzami. Przyjemne, strome wejście było krótkim odcinkiem, dlatego nie czuliśmy zmęczenia.
Weszliśmy na trakt, który prowadził nas dalej, w stronę Łopusza Środkowego (które nie ma wyraźnie oznaczonego miejsca, ale patrząc na fałd szczytów z oddali jest dostrzegalny) i dalej, Wschodniego.
prosto na wschód na Łopusze Wschodnie (612 m. n.p.m.)
Wiedząc, że najwyższe wzniesienie tego dnia zostało zaatakowane i zdobyte, w dobrych nastrojach szliśmy jak wesołe krasnale w kierunku wschodnim. Skoro będzie już tylko łatwiej, nie było powodu do zmartwień.
Pogoda była komfortowa, nie groziło nam ani przegrzanie, ani chłód. To był ten dzień!
Zanim dotarliśmy do celu, skierowaliśmy się w stronę miejsca katastrofy lotniczej sprzed dwudziestu lat. Siłami mieszkańców okolicznych domów zbudowano tam krzyż przydrożny, zaś nieco głębiej, postawiono symboliczne nagrobki. Więcej o tym zdarzeniu pisałam w artykule opublikowanym w zeszłorocznym numerze „Kroniki Ziemi Żegocińskiej”.
Gridy dla Łopusza Wschodniego: 49.801874 N, 20.473794 E.
a przed nami jeszcze jedna Kobyła (611 m. n.p.m.)
Chcąc dotrzeć do ostatniego w tym paśmie wzniesienia zaliczanego do „102 wysp Beskidu Wyspowego”, trzeba wyjść z lasu i przemierzyć kilkaset metrów między domami. Szybko za nimi znajdujemy się na rozdrożu, które jest dobrze oznaczone, dzięki czemu łatwo obieramy właściwy kierunek.
Przez całą drogę idziemy otoczeni dźwiękami lasu. Od czasu do czasu mijamy innych turystów. Nie ma ich wielu, ale sympatyczne pozdrowienia „cześć”, „dzień dobry” wzmacniają dobre samopoczucie, że Ci ludzie wiedzą, po co weszli na szlak – chcą docenić czas i towarzystwo. Prócz wędrowców, szlak wybierają też rowerzyści górscy, zaś leśny dukt rozjeżdżany jest przez amatorów quadów, co wzbudza czujność wszystkich pieszych użytkowników lasu, którzy liczyli na niedzielny wypoczynek od hałasu. Niestety, nie da się – quady są wszędzie.
Szczyt Kobyły osiągamy za szybko i bez zmęczenia – 49.7967051 N, 20.5110119 E.
To jest chyba najprzyjemniejsza droga jaką kiedykolwiek przebyliśmy. Świadczą o tym wyniki z aplikacji monitorującej naszą wędrówkę – ostatni szczyt zdobywamy w największym tempie, mimo, że wcale nie spieszyliśmy się. Bliskość domu spowodowała, że dyscyplina czasu nie była brana pod uwagę. Mogliśmy wracać w nocy, po ciemku, droga jest tak przyjemna, że wrócilibyśmy nawet bez czołówek.

Tu dopadły nas kleszcze.
W drodze powrotnej, podczas przerwy na obiad, dopadły nas kleszcze.

Maleńki rogaś.

Kapliczka w Żegocinie.
Podsumowanie:
Najtrudniejszy etap? Chyba ten „na surowo” podczas analizy mapy w domu. W trasie okazało się, że szlak jest dobrze oznaczony, przez co szło się bez wątpliwości i dywagacji, czy to dobra droga.
Tak porównawczo wygląda statystyka wycieczki.
A w taki sposób prezentuje się szlak z profilem wysokościowym.
Wyposażenie na wycieczkę:
- jedzenie: 5 naleśników, 2 banany, 2 jajka na twardo + 2 kromki chleba i serków w koszulkach, mieszanka własna: orzechy włoskie + żurawina + czekolada gorzka 56%, termos z kawą, termos z herbatą, jeden XS – witaminowy power drink z naszego e-sklepu, butelka wody oraz dwie porcje napoju elektrolitycznego Hydratonic.
- sprzęt: dron – DJI Mavic Pro + Hasselblad, zegarek Garmin z trackerem, dwa telefony, plecak, dwa kije do nordic walking, busola AK – aby nie wyjść z tradycyjnej nawigacyjnej wprawy.
- odzież – na lekko + bluza polarowa „gdyby w lesie było zimno”
Wnioski:
- dane wyprawy: 3 szczyty i ponad 20 km. w nogach
- rozpoczęcie: 11:00, zakończenie: 19:00
- coraz bardziej lubię kije – są bardzo pomocne przy nieregularnych zejściach i stromych podejściach
- ilość napojów – za mało
- ilość jedzenia – optymalnie
- zaliczyliśmy kolejne 3 ze 102 wysp – pozostało nam jeszcze 90 wzniesień!