To miało być tak: szybki spacer chodnikiem sprzed domu wprost do podnóża góry, potem sprawny atak szczytowy i przejście pasmem od Jaworza po Miejską Górę. I z planów to by było na tyle. Rzeczywistość pokazała, że kieruje się innym schematem.

11 sierpnia 2024, godz. 10:37 > Wielka Góra <

Start od późnego, nawet jak na nasze możliwości, wyjścia. Śniadanie się przedłużyło i zamiast o godzinie 9:00, wyszliśmy z Limanowej nieco przed 11:00.

Wtedy wszystko jeszcze wyglądało w miarę pomyślnie. Chodnik prowadził nas do samego celu, czyli Dworskiej Drogi w Pisarzowej. Lekki wiatr w ciepły, letni dzień zapowiadał świetną wycieczkę.

Łapiąc wiatr we włosy i chmury nad głowami.

Szliśmy drogą skręcającą nieco poniżej od kościoła pw. Św. Jana Ewangelisty w lewo, intuicyjnie w kierunku Wielkiej Góry i wzdłuż asfaltowej jezdni zmierzaliśmy przez osiedla w stronę głównego grzbietu Pasma Łososińskiego.

Ta zmyłka była bardzo kosztowna, ponieważ wędrowaliśmy drogą, która nie wskazywała żadnego punktu przebicia się w stronę góry. Dumne wzniesienie okalał pas zabudowań. Było to dość nużące, nie jesteśmy zwolennikami asfaltowego wędrowania. Ale jeśli góra stawiała przed nami takie wymagania, to musieliśmy je podjąć.

Św. Florian na straży. Lubię gościa.

Mijając kolejny dom przed którym rozpoczynał się czas niedzielnej sjesty, zapytaliśmy właściciela o wskazówki, jak można wejść na górę. Polecił nam ścieżkę między domami, którą moglibyśmy podjąć, jednak lojalnie ostrzegł, że nie wie, czy ona nadal nadaje się do komunikacji, bo dawno nie był na górze i nie sprawdzał tego. Było to wejście centralnie z kierunku zachodniego.

Skierowaliśmy się z powrotem, dokładnie do miejsca, które przy pierwszym mijaniu uznałam, że byłoby dobre do wejścia w głąb lasu. Nos dobrze mi podpowiadał, co oznacza, że intuicja funkcjonowała.

Kapliczka w bzie, spod której zostaliśmy zawróceni na lepszą drogę.

Wyszliśmy na szlak późno, dlatego chcąc uniknąć pomyłek, zweryfikowaliśmy informację u mijanej gaździny, które mogła liczyć ponad 70 wiosen. Wskazała, żeby podążać w górę właśnie za tymi domami, na przełaj przez czyjąś posesję. „Tam mieszkają dobrzy ludzie, nie będą mieć nic przeciwko„. Tak też zrobiliśmy i bez zbędnej zwłoki osiągnęliśmy bramę lasu.

Wkrótce dotarliśmy na polanę, na którą wprowadziła nas rzeczywiście słabo uczęszczana droga leśna. Skręcając w prawo zrobiliśmy drugi przystanek na szybką regenerację „na stojąco”. Weszliśmy na ledwo widoczną ścieżkę, która wydeptana raczej przez zwierzęta, wiła się wokół szczytu niczym poziomice. Tak właśnie zaszliśmy niemal do połowy trasy liczonej … w poziomie. Wysokość nie wskazywała, żebyśmy byli bliscy celu. Zmęczeni i trochę przygnębieni, że nie jesteśmy chyba tutaj mile widzianymi gośćmi, zdecydowaliśmy wejście intuicyjne na szczyt, czyli trzymać się pionu i po prostu wejść na najwyższy punkt który widzimy. Zgodnie z metaforami rzuconymi przez gaździnę, „nie prowadzą tam żadne ścieżki„, „niektóre szlaki trzeba dopiero wydeptać„, rozpoczęliśmy wdrapywanie się do miejsca, z którego wg przewidywań, mogliśmy szybciej dotrzeć do celu.

Pisarska – Wielka – Góra (752 m. n.p.m.)

Przypomniały się nam też słowa mężczyzny, że „góra lubi gubić”, bo on sam, mimo że mieszka u jej podnóża, kilkukrotnie stracił na niej orientację. „Piękne klocki” – pomyślałam. Pogoda nie wskazywała na deszcz, choć pojawił się moment termiki, przez co przez ponad godzinę słońce zasłonięte zostało warstwą białych nieprzepuszczalnych chmur.

Zrzut ekranu „pro forma”, aby wiedzieć, gdzie jesteśmy względem szczytu.

Uważając na gniazda os lub leśnych pszczół, którymi naszpikowana jest góra, wdrapaliśmy się na skałki, za którymi osiągnęliśmy niewielkie wypłaszczenie. Mimo oczekiwań, że oto jesteśmy na szczycie, minorowy nastrój i pierwszy przysiad na korzeniu ze zmęczenia musieliśmy wziąć jako cenną lekcję i skorzystać po raz kolejny z pomocy nawigacji. Byliśmy na poziomicy nieco wyższej niż ta, na której miał być szczyt.

„Dziwne” … „No czasem są przekłamania na mapach” – wymieniliśmy zdania i zaczęliśmy się przedzierać przez skalną stromiznę, wiatrołomy i krzaki przetykane pajęczynami. Niestety, trochę szkód w pajęczej pracy poczyniliśmy podczas tej wędrówki … Nikt się nie spodziewał, nawet my, że wejdziemy na szczyt poza szlakiem. Bo od zachodniej strony, od strony wsi, nie znaleźliśmy żadnych oznaczeń.

Wielka Góra odnaleziona.

Współrzędne szczytu: 49°36′29,8″N 20°28′13,5″E

Tak więc szarpiąc się między jeżynami a młodnikiem, weszliśmy prawie wprost na słupek. Tutaj należą się słowa podziękowań innym zdobywcom Wielkiej Góry Anno Domini 2024 (11/8) którzy pięknie udeptali trawy okalające słupek. Weszliśmy na niego od nieco tylnej, nieco lewej jego strony. Nie było czasu na celebrowanie sukcesu, chociaż traktujemy to osiągnięcie właśnie jako wyszarpane zwycięstwo warte wspominania jako lekcja pokory. Nie było czasu, ponieważ gdy tylko pojawiliśmy się przy słupku na nasze ciała przypuścił atak dywizjon żarłocznych much i innych kąsających owadów. Cała akcja od zdobycia szczytu, przez wykonanie dwóch fotografii i decyzję o kolejnym przedarciu się w stronę kniei, nie mógł nam zająć więcej niż 60 sekund.

Nie wiedząc gdzie, po prostu, przed siebie, skierowaliśmy się w stronę lasu. W oddali zauważyliśmy wędrującą parę, więc podążaliśmy ich śladem w nadziei, że lepiej znają teren od nas. Tak też było. Małżeństwo grzybiarzy wyprowadziło nas bezpiecznie z lasu, który po drugiej stronie góry okazał się oficjalnym podejściem szlaku PTTK.

Zmęczenie i słaby wynik czasu, jakie osiągnęliśmy, zdecydowały za nas, że na dzisiaj składamy rezygnację z dalszej wędrówki i kierujemy się w stronę domu.

Mijając gospodarstwa, uzyskaliśmy życzliwą poradę, aby omijać fragment drogi, który ścielił się przed nami. Postawiony szlaban z zakazem przejścia i przejazdu doda nam kilkaset metrów do naszej wędrówki, ale zakończy się bez awantur.

Zrobiliśmy tak, jak radził mieszkaniec. Przeszliśmy przez las i potok Smolnik. Tam również był znak informujący o prywatnej posesji. Weszliśmy tam jednak od tyłu więc nie mogliśmy go przeczytać wcześniej. Bez zbędnej zwłoki, przeszliśmy ten leśny odcinek docierając do drogi i domu, przy którym pytaliśmy o wskazówki zdobycia góry.

Piękne połączenia natury z dawną architekturą.

Teraz wystarczyło już tylko bezpiecznie wrócić do domu. Jeszcze tylko 8 km i będziemy mogli odpocząć.

Z głową w chmurach.

Cała droga na górę i powrót zajął nam więcej czasu niż zakładaliśmy, ponieważ nie odnaleźliśmy szlaku i nie mieliśmy tak naprawdę planu, jak wejść na szczyt. Przejeżdżając kiedyś, po prostu zdecydowałam, że wejdziemy sobie szybko na górkę, bo przecież jest blisko drogi więc pewnie mnóstwo osób chodzi po jej zboczach i jest dobrze skomunikowana. No cóż … przewidywanie miało się nijak do stanu faktycznego.

Kościół pw. Św. Jana Ewangelisty w Pisarzowej.

W drodze powrotnej zjadłam ostatnią kanapkę i wypiłam ostatnie krople wody. Przerwa „must have” nastąpiła pod kioskiem w Pisarzowej, gdzie na ławeczce niczym z serialu „Ranczo” wypiliśmy zimne, grzeszne Pepsi i wzmocniliśmy je lodami (oczywiście by Koral). Z takim wsadem kalorii ruszyliśmy w stronę w Limanowej, notując finalnie 3-godzinne spóźnienie i wymówkę, że „odgrzewane ziemniaki nie smakują tak, jak świeżo gotowane”.

Ostatnie szanse na dokumentację architektury drewnianej. Pisarzowa.

Powrót przez Mordarkę.

Podsumowanie:

Oto zestawienie screen shotów naszej niedzielnej wycieczki na Pisarską Górę. Wycieczki, dodajmy, która przeobraziła się w wyprawę.

Profil wysokościowy naszej wędrówki na Wielką Górę w Pisarzowej.

Spośród kilku jawnych błędów, które kosztowały nas, na szczęście, tylko trzygodzinnym opóźnieniem, wspomnieć można o trzech ważnych uchybieniach: brak analizy topograficznej przed wyjściem – nie sprawdzaliśmy gdzie dokładnie w lesie znajduje się szczyt, jak wygląda szczegółowy profil wysokościowy góry; oraz brak mapy czy profesjonalnego GPS-u, które w chwili zaburzeń zasięgu lub utraty łączności, stanowią stabilne wsparcie dające komfort, że jest się w miarę zaopiekowanym informacyjnie. Oraz trzeci punkt – brak apteczki. To jest coś, co musimy wdrożyć od kolejnego wyjścia.

Głupio się czujemy z tą rutyną. Wielka Góra, zwana Pisarską Górą (z racji na wieś u jej podnóża, Pisarzową), dała nam symbolicznie odczuć, że nawet na tych nieco ponad siedmiuset metrach, to nadal my jesteśmy gośćmi na jej terenie, nie odwrotnie. Bardzo dobitnie to do mnie dotarło.

Ścieżka przejścia z Limanowej na Wielką Górę i z powrotem.

Statystyki wyjścia.

 

Wyposażenie na wycieczkę:

  • jedzenie: 2 banany, 2 kanapki z szynką, 2 x PrincePolo, 1.5 l butelka mineralnej, 300 ml wody do rozpuszczenia elektrolitów,
  • sprzęt: zegarek Garmin z trackerem, dwa telefony,
  • odzież – na lekko.

Wnioski:

  • dane wyprawy: 1 szczyt i ponad 23 km wędrówki
  • rozpoczęcie: 10:37, zakończenie: 17:15
  • ilość napojów – jak zwykle za mało – przecież miało być szybko, łatwo i przyjemnie
  • ilość jedzenia – optymalnie, nie planowaliśmy przerw
  • zaliczyliśmy kolejną wyspę ze 102 wysp – pozostało nam jeszcze 86 wzniesień!

Dodatek do statystyk: ilość spotkanych osób podczas wędrówki – 2

Udostępnij: