Noc po zaćmieniu upływa w dużej mierze pod znakiem burzliwych dyskusji na temat chmury. Następnego dnia mamy zamówiony spływ pontonami po Katuni. Zostajemy wyposażeni w kapoki, kaski i wiosła, podzieleni na cztery grupy i wysłani na godzinę pod opieką ałtajskich sterników na rzekę. Cześć ludzi znajduje ujście emocjom urządzając podżegane przez sterników walki międzypontonowe polegające na chlapaniu się wodą – niestety ludzie na moim pontonie nie czują tego klimatu więc jesteśmy tylko minimalnie mokrzy.
Rafting to raczej rozrywka dla sfrustrowanych pracowników korporacji, niż z lekka już ogorzałych podróżników, którymi w międzyczasie się poczuliśmy, ale widoki dookoła są hipnotyzujące, no i jak wspaniale można pokrzyczeć wpadając w nieliczne wiry i czując wodę wsiąkającą w ubranie. Duża część ludzi nie może jednak zapomnieć o rozczarowaniu niewidocznym dla naszych oczu zaćmieniem i atmosfera nie jest już taka jak kilka dni wcześniej.
Pozwolę sobie opisać tu po krótce nasza kwaterę. Mieszkamy u rosyjskiej rodziny, częściowo w ich własnym domu, który nam na tą okazję odstąpili, częściowo w letniskowych pokojach przy pomieszczeniu gospodarczym. Egzotyczną atrakcją jest brak drzwi w pokojach, wychodek typu „sławojka“, do którego idzie się przez pole kapusty, łazienka, w której nie ma zamka, a woda (tylko zimna) pojawia się jedynie od czasu do czasu i bania, czyli rodzaj sauny, gdzie tubylcy dokonują kąpieli co sobotę. Z bani zresztą korzystamy – siedzimy w ukropie, a jak zrobi się za gorąco to wylatujemy wprost na dwór i polewamy zimną wodą. Życie koncentruje się na tarasie z widokiem na góry, gdzie wspólnie czekamy na wschody słońca, spożywamy posiłki i debatujemy do późnych godzin nocnych. Wąsaty Pan Gospodarz nie może się nadziwić, jak możemy tak mało spać, bo wstajemy przed nim a kładziemy się spać dużo później niż on. Na tarasie pojawiają się też różne zwierzęta – każdego dnia jest ich coraz więcej, widocznie wśród okolicznych psów i kotów poszła fama gdzie można spróbować szczęścia żebraniem. Zwierzęta są jednak utrapieniem dla gospodarza, i próbuje je w czasem brutalny sposób przegonić. W końcu uzgadniamy, że nie będziemy już ich dokarmiać i Pan Gospodarz nabiera najwyraźniej do nas sympatii – pozwala nam nakarmić swoje króliki i pokazuje album rodzinnych zdjęć. Zresztą po zaćmieniu bezpański pies i kot znikają bez śladu, natomiast na obiad jest mięso. Przez chwilę wahamy się z czego ono jest – ale jak zwykle głód wygrywa i zjadamy wszystko.