
Całkiem niedawno dowiedzieliśmy się o akcji „102 wyspy Beskidu Wyspowego”. Idea została zaakceptowana w ciągu minuty. Wchodzimy w to! Zawsze brakowało mobilizacji albo planu. Tutaj – mobilizuje odkrycie beskidzkich wysp oraz odznaka wręczana przez PTTK za zaliczenie wyszczególnionych 102 wzniesień Beskidu Wyspowego.
To oczywiście nie wszystkie wzniesienia należące do tego geograficznego obszaru, nie mniej, warto rozpocząć zwiedzanie tej krainy właśnie od tego wędrownego wyzwania.
Oto, jak wyglądała nasza pierwsza wyprawa.
26 września 2021, godz. 10:00 > Dzielec, Groń, Sarczyn, Łysa Góra, Miejska Góra <
Pełni entuzjazmu realizujemy nasze pierwsze wyjście na szlak w ramach akcji „102 wyspy Beskidu Wyspowego”. Wreszcie udało się zaplanować czas i wybrać na pierwszą wycieczkę.
Zaledwie wczoraj zaplanowaliśmy to wyjście. Nie mamy wybitnego doświadczenia w takich wycieczkach, dlatego decydujemy się na bliską domu okolicę – just in case, gdyby coś poszło „nie tak”.
Jesteśmy w Limanowej. Wyruszamy z ul. Tarnowskiej i kierujemy się w prawo, w stronę pierwszego wzniesienia o nazwie Dzielec.
Uruchamiamy trackery: uszkodzony mechanicznie przy wychodzeniu z domu satelitarny GPS by Garmin – Colorado 300, aplikację MapMyRun, aplikację Garmin na telefonie oraz porównawczo – tracker w zegarku Garmin Tactix Delta.
We wczesnej fazie idziemy między domami. Architektura domostw w stylu wiejskim nadal wzbudza moje zaciekawienie, osobiście – uwielbiam gromadzić właśnie takie fotografie i zachowywać je w swoim archiwum.
Koło brązowego, drewnianego domu mijanego po prawej stronie, asfaltowa ścieżka skręca ostro w lewo. Na całej trasie, szlak jest dobrze oznakowany, więc póki co, można śmiało piąć się w górę.
Po kilku minutach dochodzimy do rozwidlenia ścieżek. Asfaltowa droga zmienia się w żwirową. Nie mamy doświadczenia, więc … gubimy się na tej drodze po raz pierwszy (i ostatni, na szczęście). Dostrzegamy na drzewie znak o „skręcie w lewo z wykrzyknikiem”. Nie wiemy dokładnie co to znaczy, bo przed nami trzy różne ścieżki.
Robimy 10-cio sekundową naradę co dalej. Idę wprost, zaś Maciej skręca w prawo na żwirową, leśną ścieżkę. Po przejściu ok. 100 m, każde z nas wraca do miejsca rozejścia z wnioskiem, że to był jednak zły wybór. Dostrzegamy na drzewie biało-zielone oznakowanie, gdzie wiedzie szlak.
„Aha, czyli jest jeszcze jedno wyjście!”. Wybieramy je i okazuje się, że to jest najwłaściwsza decyzja.
idziemy na Dzielec, czyli 628 m. n.p.m.
Ścieżka na górę wiedzie zaskakująco stromo. Są kamienie, błoto i niska roślinność. Mimo wszystko, jest to fajne podejście. Odpoczywamy po 30 sekund co jakiś czas, nie mniej, nie jesteśmy zbytnio zmęczeni.
Co jakiś czas dochodzą do nas dźwięki z okolicznych domów.
Idziemy nieco wprawieni i … nagle okazuje się, że to już! Jesteśmy na szczycie! Robimy półgodzinną przerwę na śniadanie, siadamy na brzozie wygodnie ułożonej koło znaku z tabliczką „Dzielec”.
Dzielec należy do Beskidu Wyspowego i przynależy do Pasma Łososińskiego. Współrzędne geograficzne szczytu to: 49°44′16,5″N 20°25′16,0″E. Warto je znać a propos planowania wypraw w ramach zdobywania Beskidów, ponieważ gór o tej samej nazwie jest tutaj mnóstwo. Nazwa „Dzielec” występuje przynajmniej kilka razy w naszym województwie. Poza tym, na mapach Dzielec zwany jest też jako Dział, stąd warto znać gridy każdego z miejsc, aby wszystko było poprawnie zrealizowane.
Zbieramy się i idziemy w kierunku kolejnej góry. Na pobliskiej polanie zatrzymujemy się na moment i dostrzegamy po lewej stronie budynek hotelu Sara w Rozdzielu. Widoczność jest słaba, ale charakterystycznego miejsca nie da się pomylić. Nieco na prawo, widać w oddali wieżę widokową w Iwkowej.
w drodze na Groń, czyli kilkanaście minut później – 743 m. n.p.m.
Tutaj ścieżka jest chyba najmniej wymagająca. Niewielkie różnice wzniesień są dostrzegalne, nie mniej, są one ledwo wyczuwalne. Prawda jest taka, że ledwo wchodzimy w tryb wędrowca, okazuje się, że już jesteśmy pod „daszkiem” znaczącym szczyt wzniesienia.
Gdyby nie znak, być może nie zauważylibyśmy nawet tego miejsca. Ale OK – jesteśmy na Groniu, przedostatnim zachodnim wzniesieniu należącym do Pasma Łososińskiego. Współrzędne szczytu, to: 49°44′16,3″N 20°25′15,8″E. Szlak prowadzi szczytem wzniesienia. Robimy zdjęcie dokumentujące obecność i idziemy dalej. Około znaku mijają nas pierwsi dzisiejszego dnia wędrowcy. Od rana jest fantastyczna wczesno-jesienna pogoda, ale szlak jest pusty. Nikt prócz nas przed południem nie decyduje się na wycieczkę na te wzniesienia.
w kierunku Sarczyna, czyli 762 m. n.p.m.
Zdobycie tego wzniesienia jest równie zaskakujące. Różnice poziomów względem wcześniejszej góry to zaledwie dwadzieścia metrów, stąd ścieżka na Sarczyn jest niemal płaska (nie licząc chyba jednego, krótkiego podejścia, które jest urozmaiceniem tej wędrówki). Znak z tabliczką znajduje się po lewej stronie względem ścieżki. Współrzędne miejsca: 49°43′57″N 20°27′06″E.
Wykonujemy szybką fotografię i podejmujemy decyzję, co dalej.
Dzisiaj chcemy iść „na spokojnie”, dlatego kierujemy się na południe, czy w stronę Limanowej. Sałasz i Jaworz muszą na nas jeszcze poczekać.
W krótkim czasie docieramy do „pierwszego po prawej” budynku. Mamy wątpliwość – mapy wskazują, że obok powinno znajdować się miejsce widokowe. Nie znajdujemy żadnej informacji, więc idziemy dalej i znajdujemy doskonale oświetloną polanę. To już ten czas, aby „przewietrzyć drona”.
„Na oko”, dostrzec można piękne wzniesienia pobliskich limanowskich gór, a na dalszych planach – jak oceniam intuicyjnie, bo nigdy tam nie byłam, chyba Modyń. On też jest na drodze do zdobycia.
Poniżej w galerii, możecie dostrzec trzy dopiero co zdobyte góry oraz widok, jaki się z nich prezentuje. Dzisiaj – cudownie zielony i słoneczny widok.
na prawo patrz – Łysa Góra i 789 m. n.p.m.
Tuż za słoneczną polanką, jest rozwidlenie asfaltowych dróg. Są one dobrze oznakowane. My kierujemy się do Limanowej, dlatego skręcamy wprawo stromo w dół. Mijamy osiedle domów, a po lewej stronie kapliczkę fundowaną przez panią „Zameryki”.
Tutaj sprawa jest prosta – idziemy na szczyt wyciągu narciarskiego. Czeka na nas niemal 1 000 schodów – nie liczymy, wierzymy na słowo. Tabliczki przy schodach pomagają pokonać wzniesienie. Pisanie testamentu przy wspinaczce? Chyba jeszcze za wcześnie, ale podczas tego podejścia odpoczywamy jednak kilka razy.
Ulga i odetchnięcie pełnią płuc dopiero na szczycie. Koło godziny 15:00 docieramy do restauracji obok wyciągu, zamawiamy pierogi na regenerację. To rozluźnienie kosztuje nas około 50 minut czasu. Zbieramy się leniwie i zmierzamy w kierunku słupka z nazwą szczytu. Zdjęcie musi być!
Szczyt Łysej Góry znajduje się w puncie ze współrzędnymi: 49°43′08″N 20°27′10″E.
I tutaj czeka nas zastanowienie po raz drugi. Kiedyś już kluczyliśmy w tym miejscu. Nie dotarliśmy do centrum Limanowej, tylko do Sowlin. Dlatego pytamy zbliżającą się z kierunku naszego potencjalnego zejścia rodzinkę – gdzie iść dalej? Dzielą się z nami chętnie wiedzą. To super, że na szlaku zwykle spotyka się otwartych i chętnych do poznania ludzi. To zupełnie inaczej niż w „cywilizacji”.
na Miejską Górę – do krzyża – na 716 m. n.p.m.
Schodzimy więc zgodnie z biało-żółtym szlakiem. Po drodze pytamy jeszcze dwie pary o to, czy mamy dobry kierunek. Trochę na wyrost i przezornie, ale dzień nieubłaganie zmierza ku końcowi, więc nie mamy wiele czasu na ryzyko.
Dochodzimy do szerokiej drogi i skręcamy w lewo. Faktycznie, są znaki pokazujące szlak na „Górę Milenijną” lub „Miejską Górę”. Po max. dwóch minutach wędrówki dochodzimy do rozwidlenia i „jesteśmy w domu”. Lądujemy na szlaku drogi krzyżowej, więc cel drogi już jest blisko. Skręcamy w prawo i już odważnym krokiem zmierzamy na górę „z krzyżem”.
Docieramy na miejsce, a tam tłoczno. Większość osób przybyła chyba na zachód słońca, jaki zawsze wygląda pięknie, a w takich okolicznościach jest szczególnie malowniczo oprawiony.
Zastanawia nas miejsce gdzie mamy zrobić zdjęcie dokumentujące naszą wizytę na szczycie, ponieważ tabliczka ma inną nazwę. Czy Chłopska Góra to to samo co Góra Miejska? A przecież miejscowi mówią o niej też Góra Milenijna. Co robić? Dokumentujemy to, co możemy, przecież zawsze można tu wrócić i zrobić to jeszcze raz. Geograficzne współrzędne to: 49°43′07″N 20°26′31″E.
Maciej wylatuje dronem i fotografuje okolicę. Goni nas czas, więc zbiegamy niemal z góry by zdążyć na ostatni autobus w kierunku domu (przystanek obok Sądu). Obecnie nie można wrócić później niż o 18:10. Szkoda, ale … jest przygoda.
Limanowa żegna nas przelotem tandemu samolotowego nad rynkiem. Akrobacja przednia!
Podsumowanie:
To była nasz pierwsza wyprawa z cyklu: 102 wyspy Beskidu Wyspowego. Jeśli chcecie dołączyć, Regulamin wydarzenia znajdziecie pod linkiem: http://bochnia.pttk.pl/page/102-wyspy-beskidu-wyspowego.
Zdecydowaliśmy na bliską względem domu wycieczkę, aby w razie kontuzji móc szybko zawrócić. Nie mamy jeszcze wprawy w wędrowaniu, więc przewidzieliśmy ryzyko urazu.
Wyposażenie na wycieczkę:
- jedzenie: 2 kanapki, 2 banany, paczka ciastek, dwa kabanosy, torba termiczna, litr przefiltrowanej wody z domu, termos z kawą, termos z herbatą, jeden XS – witaminowy power drink z naszego e-sklepu.
- sprzęt: dron – DJI Mavic Pro + Hasselblad, postradziecka lornetka, GPS Garmin Colorado 300, zegarek Garmin z trackerem, dwa telefony, plecak, czołówka Petzl(?)
- odzież – dwie kurtki „gdyby było zimno, albo padał deszcz”
- kilka złotych na obiad na Łysej Górze i na podróż powrotną.
Wnioski:
- dane wyprawy: 5 szczytów i ponad 14 km. w nogach
- rozpoczęcie: 10:00, zakończenie: 18:10
- sprawdzać pogodę dzień przed wyprawą – można uniknąć przeciążenia odzieżowego – dobrze sprawdza się appka WeatherPro.
- można zabrać kije, aby wzmocnić trening górnej części ciała
- ilość napojów – optymalna, w domu dopiłam resztki herbaty
- ilość jedzenia – za mało 🙂
- poziom endrofin – bardzo wysoki, bo zaliczyliśmy aż 5 ze 102 wysp!
W naszym planie przeznaczyliśmy półtora roku na zdobycie 102 szczytów. Oznacza to jeden weekend w miesiąc dedykowany konkretnej wyprawie. Pora roku nie powinna mieć znaczenia, w zimie też chcemy wędrować, i zostawiamy na ten cel najbliższe wzniesienia, tak „na wszelki”, gdyby z planami coś poszło „nie tak”.