Moskwa => Kazań=> Omsk=>Nowosybirsk=> Bijsk=> Czemał 2418-5968km (3550km)
W czasach, gdy w ciągu doby można dotrzeć samolotem w każdy niemal zakątek świata, spędzenie kilku takich dób w pociągu bez przesiadek wydaje się absurdem, lub snobistyczną fanaberią. Kolej Transsyberyjska jest jedyna w swoim rodzaju, właśnie z racji swojej długości i ilości stref czasowych, które się nią przemierza przez kolejne dni. Żeby dojechać z Moskwy do Władywostoku trzeba w niej spędzić ponad 6 dni, a na zegarku dodać 7 godzin. Przez lepsza część tygodnia można tkwić zawieszonym w czasie i przestrzeni, będąc kołysanym do snu stukotem kół na torach, budzonym porannym postojem na jakiejś nowej nieznanej stacji, spędzając dni na piciu herbaty i rozmowach, niby nic nie robiąc, ale przecież robiąc, bo zbliżając się do celu podróży.

Dwudniowa podróż z Moskwy do Nowosybirska była naszym pierwszym zetknięciem z rosyjskim Transsibem. Zasady transsibowego życia są proste, choć niektórym na pewno wydać się mogą brutalne:

  1. Każdy podróżny jest przypisany do jednego miejsca śpiącego – na dole (można schować cenne rzeczy w specjalnym schowku pod łóżkiem) lub u góry (jest problem jeśli pasażer z dołu rozłoży się do snu w połowie dnia, bo nie bardzo jest jak wygodnie usiąść).
  2. Wrzątek bierze się z samowaru w swoim wagonie, a jedzenie kupuje na peronie na co dłuższych (średnio 20-minutowych) postojach. Rozpiska postojów znajduje się przy kantorku prowadnicy lub prowadnika.
  3. Zegar w pociągu pokazuje czas moskiewski, w związku z czym nie wiadomo, która jest właściwie godzina, a porę dnia odczytuje się z pozycji słońca na niebie.
  4. „Sanitarnaja Zona“ to rzecz święta. To strefa w obrębie miast, w czasie przemierzania której toaleta jest zamykana na cztery spusty – w przypadku dużych miast oznacza to nawet godzinę bez dostępu do toalety. Jeśli więc macie w TransSibie nieprzepartą ochotę szybkiego pochłonięcia dwóch zupek chińskich i trzech butelek piwa (można kupić u pani z restauracyjnego, gdy roznosi je po wagonach) to upewnijcie się, że nie robicie tego tuż przed sanitarnają zoną.
  5. Jeśli zastanawialiście się kiedyś ile dni wytrzymalibyście bez kąpieli, to TransSib jest dobrą okazją do praktycznego testu w tej materii. Toalety są dwie na około 50 pasażerów, na ich wyposażenie składa się malutka umywalka z niewygodnym w użyciu kranem i metalowa muszla klozetowa ze specjalnymi żłobieniami pod buty do kucania na niej (ach ten rosyjski dizajn). Pryszniców nie ma. Krótko mówiąc, nawilżane chusteczki dla niemowląt rządzą.

Wyruszamy z Moskwy popołudniem. Jeszcze tylko trzeba pokazać przy wsiadaniu bilet i paszport oraz wykupić pościel (cena ok. 60 rubli niezależnie od ilości nocy w pociągu) i można na dobre się zrelaksować. Na początek jadę dzieląc stolik na bocznych siedzeniach z Anią B. Wszystko jest ekscytujące – postoje (szczególnie taki jeden, gdzie zamiast pirożków u babuszek mozna kupić… żyrandole i inne ozdoby szklane, do dziś żałuję tej kiczowatej szklanej kuli ze śniegiem padającym na miniaturkę Kremla), mijane drewniane chatki i budynki dworców (kolory na jakie są malowane zmieniają się wraz z oddalaniem od Moskwy), dorysowywanie długopisem kolejnego przebytego odcinka trasy na mapie, przyglądanie się pozostałościom starych torów kolei transsyberyjskiej, które są zwłaszcza widoczne w rejonie Uralu w postaci opuszczonych kamiennych wiaduktów. Ciekawym elementem transsiba są sprzedawcy chodzący czasem przez wagon z kraciastymi plastikowymi torbami na zamek (nie bez powodu zwanymi u nas „ruskimi torbami“) i sprzedający różne towary – Ania B. wchodzi w ten sposób w posiadanie włóczki z kozy i z psa (ta z psa bardziej sztywna, a ta z kozy charakterystycznie pachnie). Dochodzę do wniosku, że tak jak w zachodnich autokarach turystycznych dla rozrywki puszcza się filmy, tak w transsibie tą rolę pełnią wędrowni sprzedawcy. Są jeszcze oczywiście krajobrazy za oknem (jeśli chcecie robić zdjęcia przez szybę to radzę wziąć z domu myjkę do okien, koniecznie na długiej rączce). Przesypiam przejazd przez Wołgę, ale bacznie obserwuję wjazd do Azji. Krajobraz czasem jest taki jak w Polsce, czasem dookoła nas rozciągają się ogromne bagniste łąki, czasem niekończące się ilości brzóz.

Drugiego dnia podróży, Ani zostaje skradziony paszport. Cały dzień upływa nam na przetrząsaniu jej bagażu w nadziei, że gdzieś się tylko wysunął… Ileś dni później inna osoba traci w pociągu telefon. Wiadomo, że każdy stara się uchronić przed kradzieżą jak tylko może i zazwyczaj śpi z cennymi rzeczami przy sobie. Okazuje  się to być zdradliwe w momencie, gdy człowiek wierci się przez sen. Jeśli w pociągu nie ma możliwości schowania rzeczy w skrzyni pod miejscem leżącym, to najlepiej je mieć w jakiś sposób przymocowane do siebie, w żadnym przypadku nie kłaść na noc obok siebie czy nawet pod poduszką. Wyrobić nowy paszport w czasie podróży po Rosji może być BARDZO trudno.
W Nowosybirsku przesiadamy się na pociąg do Bijska. To tylko kwestia przejścia na drugą stronę peronu, więc niektórzy robią to niemal w piżamach. Motyw ubiorów wybieranych do podroży koleją transsyberyjską zostanie zresztą szerzej poruszony w innym poście. Przed nami całonocna podróż do Bijska. Jeszcze nie wiemy, że będzie to nasza najbardziej duszna noc w pociągu i niektórzy w ogóle jej nie prześpią. Póki co cieszymy się pięknym zachodem słońca. W przedziałach toczą się debaty na temat ekstremalnych wypraw, sprzętu fotograficznego, którego jedzie z nami wiele kilogramów, jedni szydełkują, inni opowiadają o strategiach na uchwycenie jak najwięcej z całkowitej fazy zaćmienia Słońca.
Nad ranem docieramy do Bijska – stamtąd już „tylko“ czterogodzinna podróż busikami do Czemału w Republice Ałtaj. Ściśnięci jak śledzie w beczce, w temperaturze koło 40 stopni Celsjusza, z organizmami błagającymi o sen w normalnych warunkach, przemieszczamy się na południe wzdłuż rzeki Katuń. Co jakiś czas wyrywają nas ze snu postoje – a to przy wiszącym moście na Katuni, a to przy muzeum Szukszina. Sen miesza się z rzeczywistością i kiedy wjeżdżamy do wsi Czemał mam wrażenie, że jestem znów na Alasce, z tą tylko różnicą, że po ruchliwej szosie przechadzają się nie renifery, a krowy. Dom, w którym jesteśmy zakwaterowani ma na wyposażeniu odpadający ganek (błąd w sztuce budowlanej), kota syberyjskiego, łazienkę ze słabo lub wcale nie cieknącą wodą i taras.  Spośród tych udogodnień na pierwszy ogień wybieram taras, bo ma niezwykły widok wprost na góry. Na stole pojawia się półtoralitrowa butelka piwa „z kija“ z pobliskiej budki i okazuje się to najlepszym sposobem na ugaszenie pragnienia.

Transsib Moskwa-Bijsk

Droga Bijsk-Czemał i muzeum Szukszyna

Udostępnij: