Wczesnym popołudniem pierwszego dnia w Czemale wybieramy się na małą wycieczkę po okolicy. Część grupy udaje się szybkim krokiem w niewiadomym nam kierunku, a my niezobowiązująco udajemy się nad pobliską rzeczkę. Nurt jest rwący, a dno kamieniste, a mimo to grupka tubylczych dzieci skacze do niej z mostku. Jarek ze swoim synem Krzysiem również nie gardzą kąpielą, choć w mniej ekstremalny sposób, reszta brodzi w lodowatej wodzie lub siedzi na brzegu. Następnego dnia mamy już dłuższą pieszą trasę – przez miasteczko (podziwiamy oryginalnie rzeźbione obramienia okien drewnianych chat) do samotni św. Makarego, czyli cerkwi położonej na skalnym urwisku, do której dostęp jest tylko przez wąski i chybotliwy most wiszący. Wstęp dla kobiet tylko w spódnicach poniżej kolana i chustkach na głowie, dla mężczyzn – w długich spodniach. Potem – spacer po ścieżce na skałach wzdłuż rzeki Katuń, tama przy elektrowni wodnej, i nieodłączne stragany z pamiątkami dla turystów, gdzie odkrywamy dwa lokalne specjały: ziołowa nalewka lecznicza „Gornoałtajskij Balsam“ i ałtajski komus, instrument podobny do drumli. Od tej pory naszym podróżom po Rosji towarzyszyć będzie charakterystyczne, z lekka „elektroniczne” komusowe „brzęczenie“.

Jest ogromny upał, temperatura w cieniu to 42 stopnie Celsjusza, ale ponieważ powietrze jest suche, da się to znieść. Pod wieczór dla ochłody idziemy wykąpać się w zalewie zrobionym przez mieszkańców nad rzeczką. Obok nas rozkłada się grupa Niemców także przybyłych na zaćmienie – bezpardonowo rozbierają się do rosołu, żeby wdziać swoje stroje kąpielowe, za co przeprasza nas ich zażenowany przewodnik. Są jednak bardzo sympatyczni, poza tym wynajmują ałtajskiego pieśniarza, który daje mały recital śpiewu gardłowego. Pływamy w zimnej, przejrzystej wodzie i słuchamy transowych dźwięków koncertu. Czego więcej chcieć od życia? Żadne spa dla zestresowanych pracowników City nie jest w stanie zapewnić takiego relaksu.

Udostępnij: